Soulfly „Omen”

Przemek Jurek

Skoro w zeszłym tygodniu było o nowej płycie Anathemy, facetów, którzy dawno już chyba zapomnieli, że kiedyś grali metal, dziś wypada polecić szanownym kierowcom metalowców aktywnych i wciąż nieznudzonych gatunkiem. Soulfly to rzecz jasna kapela słynnego Maxa Cavalery z Sepultury, ale należy pamiętać, że pozostali muzycy - zwłaszcza gitarzysta Marc Rizzo - również nie wypadli sroce spod ogona. Wraz z zaproszonymi do współpracy gośćmi na siódmej płycie formacji dają takiego czadu, że aż miło jest się zdziwić, że weterani wciąż potrafią grać z pasją i oddaniem charakterystycznym dla pokolenia ich synów. „Omen” to faktycznie dobry znak - stara gwardia trzyma się mocno. A Soulfly już dawno nie brzmiał tak dobrze i tak agresywnie jak na tej krótkiej dość i mocno skondensowanej płycie. Już od „Bloodbath & Beyond” jadą równo do przodu, potem, z każdym kolejnym numerem - oprócz ostatniego - jest szybciej, konkretniej, mocniej i jeszcze bardziej brutalnie. Oczywiście jest to brutalność przyswajalna, dla wielu Soulfly pachnie okropną komerchą, ale my nie będziemy dzielić włosa na czworo. „Omen” to świetna płyta i koniec. A jak szanowni kierowcy nie wierzą, niech przekonają się sami.